Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/123

Ta strona została przepisana.

według rosyjskiego zwyczaju, wszyscy wchodzący żegnali się, zginając do pasa... Tu było przygotowane dla nas śniadanie, które nas wszystkich ujęło za serce. Ale, jak zauważyłem, ani jeden z myśliwych, wbrew zwyczajowi, nie pił. Jest to zresztą, zupełnie zrozumiałe: przed pojedynkiem nikt się nie upija, a przecież oczekujące nas polowanie nie było niczem innem, jak pojedynkiem!
Pod koniec śniadania jeden z leśników ukazał się we drzwiach: — znaczyło to, że pora wyruszyć. Każdy z myśliwych otrzymał po dobrej dubeltówce, którą według istniejących zasad myśliwskich, wolno było puścić w ruch dopiero w momencie grożącego niebezpieczeństwa. Prócz tego każdy z nas otrzymał po pięć czy sześć krążków z białej blachy, które ciska się w niedźwiedzia, by go rozjuszyć.
Przeszedłszy pewną przestrzeń, ujrzeliśmy zagrodzoną kwadratową przestrzeń, a wewnątrz tego ogrodzenia — orkiestrę pana Naryszkina, grającą na rogach myśliwskich, tę samą która wprawiła mnie w taki zachwyt podcza białych nocy w Petersburgu. Każdy z muzykantów trzymał w ręce swój róg, gotowym będąc trąbić weń, gdy nastanie odpowiednia chwila.
W ten sposób, skądkolwiek szedłby niedźwiedź, zewsząd miały go straszyć dźwięki tych rogów... Około każdego muzykanta stał chłop z dubeltówką, nabitą pustym nabojem, iżby kula nie trafiła którego z myśliwych. Strzelanina tych chłopów miała na celu spotęgować hałas, wywoływany graniem rogów.
Weszliśmy za ogrodzenie.
Hałas, wywołany rogami i strzelaniną, wywarł na każdego z myśliwych takie wrażenie, jakie wywierać musi muzyka wojskowa na żołnierza, na początku bitwy. Z drugiej zaś strony poczułem się porwanym