Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/19

Ta strona została przepisana.

cunda, 1782. Balem się, że moje miejsce przy table d’hote zastanę zajęte...
Petersburg jest największem z małych miast, jakie dotąd w życiu poznałem. Wiadomość o mem przybyciu rozeszła się już była prawie po całem mieście, dzięki memu współtowarzyszowi podróży, który, zresztą, nie mógł nic innego powiedzieć o mnie poza tem, że podróżowałem dyliżansem pocztowym i że nie byłem nauczycielem tańców. Wieść ta wywołała, pewien niepokój wśród całej tutejszej kolonji francuskiej, której każdy członek lękał się ujrzeć we mnie swego konkurenta czy rywala.
Ukazanie się moje w stołowym pokoju wywołało szmer wśród czcigodnych gości przy table d‘hote; każdy z nich starał się z mego wyglądu, z manier wywnioskować: do jakiej sfery towarzyskiej należę. Ale nie tak to łatwo było rozstrzygnąć tę kwestję. Złożyłem ukłon ogólny zebranym i zająłem swe miejsce.
Przy zupie, do mego incognito, dzięki skromności pierwszego wrażenia, jakie wywarłem, odniesiono się jeszcze z pewnym szacunkiem, ale już przy pieczystem — ciekawość, długo wstrzymywana, pękła wreszcie u mego sąsiada po prawej stronie.
— Monsieur jest pewno obcym w Sankt Petersburgu? — spytał, wyciągając do mnie swą szklankę.
— Nie inaczej, przyjechałem właśnie wczoraj wieczorem, — odparłem, nalewając mu wina do szklanki.
— Więc monsieur jest rodakiem? — zapytał mój sąsiad po lewej stronie.
— Bardzo możliwe... Jestem z Paryża.
— A ja jestem z Tours, z tego ogrodu Francji, gdzie, jak panu wiadomo, ludzie mówią najczyściej po francusku.