Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/47

Ta strona została przepisana.

minut. Po drugich dwudziestu minutach już mogłem pójść do Luizy, co też zrobiłem.
W miarę, jak zbliżyłem się do jej domu, serce poczęło mi bić coraz mocniej. A gdy zapytałem w magazynie, czy można się widzieć z pannę Luizę, to głos mi tak drżał, że musiałem powtórzyć ze dwa razy swoje pytanie...
Luiza oczekiwała mnie w buduarze.

IV.

Luiza powitała mnie tym poufałym i pełnym wdzięku ukłonem, jaki właściwy jest tylko nam, francuzom. Wyciągnąwszy mi rękę na powitanie, poprosiła, bym usiadł koło niej.
— Otóż, — rzekła, — zatroszczyłam się już o pana.
— Och, — bąknąłem z takim wyrazem, że ten wywołał jej uśmiech — nie mówmy o mnie, pomówmy raczej o pani.
— O mnie? Alboż ja dla siebie zabiegam o stanowisko nauczyciela szermierki? I cóż pan chce powiedzieć o mnie?
— Chcę pani powiedzieć, że od dnia wczorajszego uczyniła ze mnie pani najszczęśliwszego człowieka w świecie, — że teraz już o nikiem i o niczem nie mogę myśleć, prócz pani, że przez całą noc oka nie zmrużyłem, myśląc że ta godzina spotkania chyba nigdy nie nastanie.
— Ależ, proszę pana, toż to jest najformalniejsze wyznanie miłości!
— Jak się pani podoba. Mówię nie tylko, co myślę, ale i to, co czuję.
— Pan żartuję?
— Przysięgam na honor, że nie.