Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, dziękuję panu. Chciałabym widzieć dorożkę.
— Ba, kiedy o tej godzinie niepodobna tu znaleźć dorożkarza. Niech pani zostanie jeszcze jedną godzinę.
— Nie, muszę już jechać.
— W takim razie, niech pani pozwoli odwieść się w moich sankach. Zrobią to moi ludzie. A ponieważ nie życzy sobie pani mnie widzieć, to — cóż począć ? — nie ujrzy mnie pani!
— O, Boże mój, chciałabym już...
— Innego wyboru niema. Albo zostać tu jeszcze, albo zgodzić się na jazdę w moich sankach, nie może pani przecież iść sama jedna, pieszo na taki mróz. —
— Dobrze, hrabio. Zgadzam się jechać w pańskich sankach.
— Aleksy wziął mnie pod rękę, mimo to nieomal całą godzinę przepychaliśmy się przez tłum, zanim przedostaliśmy się do drzwi, wychodzących na plac Admiralicji. Hrabia zawezwał swych służących i po chwili koło podjazdu ukazały się piękne sanki w formie karocy.
Wsiadłam do nich i wymieniłam adres pani Xavier. Hrabia pocałował mnie w rękę, zamknął drzwiczki i powiedział po rosyjsku kilka słów.
Sanki pomknęły z szybkością błyskawicy
Po chwili konie, jak mi się zdało, pomknęły eszcze szybciej; woźnica, naturalnie, robił naprawdopodobne wysiłki, by je zatrzymć. Poczęłam krzyczeć, ale krzyki moje ginęły w głębi sanek. Chciałam otworzyć drzwiczki, lecz sił mi zbrakło. Po kilku próbach opadłam na siedzenie, myśląc że konie poszalały i że natychmiast wpadniemy na co, i rozbijemy się.
Jednakowoż, w jakiś kwadrans sanki zatrzymały się, i drzwiczki otwarto. Byłam tak dalece oszoło-