Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/72

Ta strona została przepisana.

Tuszowałem go jeszcze cztery razy, on mnie tylko raz jeden.
— A masz! — krzyknął wesoło Wielki Książę. — Czy widziałeś? — zwrócił się do swego adjutanta. — Tuszowałem go dwa razy przeciwko siedmiu...
— Przepraszam Wasza Wysokości, dwa razy przeciwko dziesięciu, — rzekłem, znowu napadając na niego. — Otóż jest ósmy raz, dziewiąty... dziesiąty. Jesteśmy skwitowani!
— Świetnie! — krzyknął Wielki Książę. — Czy może władasz pan tak samo dobrze szablą, jak rapirem?
— Sądzę, że tak, Wasza Wysokości.
— Doskonale. Czy mógłbyś pan się bronić pieszo przeciwko jeźdźcowi, uzbrojonemu w pikę?
— Przypominam, że tak, Wasza Wysokości.
— Acha, przypuszczasz pan, ale nie jesteś pan pewien... Nieprawdaż, że nie jesteś pan pewien?
— Jeśli tak życzy sobie wasza wysokość, to — tak, jestem pewien.
— Mógłbyś się pan bronić?
— Mogę.
— Mógłbyś pan parować uderzenia piką?
— Mogę.
— Przeciwko jeźdźcy?
— Przeciwko jeźdźcy.
— Lubenski! — znowu zawołał wielki książę.
Ukazał się oficer.
— Każ podać konia. Daj mi pikę! Jedzmy!
— Ale, Wasza Wysokości...
— Pan przecież idziesz na pewniaka!
— Ja nie idę na pewniaka, Wasza Wysokości. Z każdym innym byłaby to dla mnie zwykła zabawa.
— No, a ze mną?
— Obawiam się, że... to będzie to samo...