Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/79

Ta strona została przepisana.

się sterować łodzią. Oto, czemu spędzał tu zazwyczaj cały czas, począwszy od pierwszych ciepłych wiosennych dni, aż do nastania zimy.
To też właśnie tu, do Carskiego Sioła przybyłem, zdecydowany za wszelką cenę ujrzeć osobiście cara.
Zjadłszy naprędce śniadanie w dość lichej francuskiej restauracyjce, udałem się do parku, w którym pozwalano wszystkim spacerować. Ponieważ zbliżała się jesień, park był zupełnie pusty, albo, być może, publiczność nie zawitała w tym dniu do parku, by nie niepokoić monarchy.
Wiedziałem, że car lubi spacerować tu po pustych alejach. Puściłem się na chybił trafił na włóczęgę po parku, w nadziei, że przecież ostatecznie zetknę się jakoś z cesarzem. A na razie postanowiłem zapoznać się z osobliwościami ślicznego parku.
Przedewszystkiem obejrzałem wieś chińską, składającą się z piętnastu domków chińskich, z których każdy miał swoją lodownię i swój ogródek w którym mieszkali adjutanci carscy. Pośrodku wsi położonej w kształcie gwiazdy, znajdował się pawilon na bale i koncerty. W czterech jego rogach stały cztery posągi mandarynów chińskich, wielkości naturalnej, z fajeczkami w ustach.
Pewnego dnia, caryca Katarzyna obchodząc pięćdziesiątą rocznicę swych urodzin, — udała się na spacer z kilkoma ze swych dworzan, do tej wsi chińskiej. Naraz, wszedłszy do tego pawilonu, ujrzała ku najwyższemu swemu zdumieniu, że z fajek stojących w rogach chińczyków wali tęgi dym. Niedość tego, chińczycy na powitanie cesarzowej poczęli uprzejmie kiwać głowami i zerkać na nią.
Katarzyna podeszła bliżej, aby przyjrzeć się temu cudowi, a wtedy chińczycy zeszli ze swych piedesta-