— Doktór nadjeżdża — rzekła Berta, odtrącając rękę Michała.
On zaś spojrzał na nią ze zdumieniem. Dlaczego odtrąca dłoń jego? Nie mógł zdać sobie sprawy z tego, co się działo w sercu młodej dziewczyny; ale czuł instynktownie, że, jeżeli odtrąciła jego rękę, nie było to ani przez nienawiść, ani z gniewu, ani ze wstrętu.
Gdy doktór wszedł do pokoju chorego, Berta siedziała już znów przy jego łóżku. Przedewszystkiem uwagę pana Roger’a zwróciła ta postać pełna wdzięku, która, podobna do owych aniołów z legend niemieckich pochyla się, by przyjąć dusze konających. Ale jednocześnie poznał młodą dziewczynę; rzadko zdarzało się, by odwiedzał chatę ubogiego chłopa i nie zastał jej lub jej siostry między umierającym a śmiercią.
— Ach, doktorze — rzekła — prędko, prędko! biedny Tinguy majaczy.
Chory rzucał się na łóżku niespokojnie. Doktór podszedł do niego.
— Puśćcie mnie — wołał chory — puśćcie mnie! Muszę wstać; czekają na mnie w Montaigu.
— Nie, nie — odezwała, się Berta — nie czekają na was jeszcze...
— Owszem, panienko, owszem! To miało być tej nocy. Kto pójdzie od zamku do zamku oznajmić nowinę, jeśli mnie nie będzie?