Cicho, Tinguy, cicho! — rzekła Berta. — Pomyślcie, że jesteście chorzy i że macie przy swojem łóżku doktora Roger’a.
— Doktór Roger jest z naszych; możemy wobec niego mówić wszystko. Wie, że czekają na mnie, wie, że muszę wstać, nie zwlekając, wie, że muszę iść do Montaigu.
Doktór Roger i młoda dziewczyna zamienili szybkie spojrzenie.
— Massa — rzekł doktór.
— Marsylia — odparła Berta.
I oboje, w nagłym porywie, podali i uścisnęli sobie dłonie. Berta powróciła do chorego.
— Tak, to prawda — rzekła, pochylając się do jego ucha — tak, doktór Roger, jest z naszych; ale jest tu ktoś, który do nas nie należy...
Zniżyła głos tak, żeby tylko Tinguy sam mógł ją usłyszeć.
— A ten ktoś — dodała — to młody baron de la Logerie.
— Prawda, prawda — szeptał chory — on do nas nie należy. Nie trzeba mu nic mówić! Courtin to zdrajca. Ale, jeśli ja nie pójdę do Montaigu, kto pójdzie?
— Jan Oullier! Bądźcie spokojni, Tinguy.
— Jeśli Jan Oullier pójdzie — odparł chory — to ja nie mam potrzeby iść! on ma dobre nogi, dobre oczy i umie strzelać celnie, o, umie!
I wybuchnął śmiechem. Ale w tym śmiechu wyczerpał snadź resztki sił i opadł na poduszki.
Młody baron słuchał tej całej rozmowy, z której dobiegły go tylko pojedyńcze wyrazy, nie rozumiejąc. Wyraźnie dosłyszał: „Courtin, to zdrajca!“ a z kierunku wzroku młodej dziewczyny, mówiącej do chorego, odgadł, że i o nim mówiono. Zbliżył się ze ściśniętem
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/103
Ta strona została przepisana.