tunkiem do biednego Tinguy, i towarzyszyłem jej, nie chcąc, żeby była sama.
— I dobrze pan uczynił — odparła Marya.
— Cóż się stało, blondynko? — spytała Berta Maryi, opierając się na łęku jej siodła.
— Stało się, że wszystko w Marsylii spełzło na niczem.
— Wiem. Księżna odpłynęła.
— Otóż to właśnie — mylne.
— Jakto, mylne?
— Tak, księżna oświadczyła, że skoro jest we Francyi, już jej nie opuści.
— Naprawdę?
— Tak, a w chwili obecnej jest w drodze do Wandei, jeśli już nie przybyła.
— Skądże wiecie o tem?
— Posłaniec przyniósł tę nowinę dzisiaj wieczorem do zamku Montaigu podczas zebrania i w chwili, kiedy wszyscy oddawali się rozpaczy.
— Dzielna dusza! — zawołała Berta z zapałem.
— Ojciec powrócił pełnym galopem do domu, a gdy się dowiedział, gdzie jesteś, rozkazał mi wziąć konie i jechać po ciebie.
— Jestem i pędzę do domu! — rzekła Berta, wsuwając stopę w strzemię.
— I cóż — spytała Marya — nie żegnasz się ze swoim biednym rycerzem?
— Owszem.
Berta wyciągnęła rękę do młodzieńca, który zbliżał się powoli i ze smutkiem.
— Ach! panno Berto — szepnął, chwytając jej dłoń — jestem bardzo nieszczęśliwy!
— A to z powodu? — spytała.
— Bo nie jestem z waszych, jak pani powiedziała przed chwilą.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/111
Ta strona została przepisana.