Nazajutrz po opowiedzianych tu zajściach, to jest d. 7 maja r. 1832, odbywało się zebranie na zamku Vouillé. Obchodzono rocznicę urodzin pani hrabiny Vouillé, która kończyła właśnie dwudziesty czwarty rok życia.
Biesiadnicy siedzieli przy stole, a przy tym stole na dwadzieścia pięć do dwudziestu sześciu osób nakrytym był też prefekt z Vienne i burmistrz z Châtellerault, obaj w bliższym lub dalszym stopniu krewni pani de Vouillé.
Skończono właśnie jeść zupę, gdy lokaj, pochylając się do ucha pana de Vouillé, szepnął mu słów kilka. Pan de Vouillé kazał sobie powtórzyć dwukrotnie słowa lokaja. Poczem, zwracając się do gości:
— Państwo zechcą mi wybaczyć rzekł — przed kratą jest, jakaś pani, która przybyła pocztą i nie chce mówić z nikim, tylko ze mną. Czy otrzymam urlop, by pójść zapytać, czego ta pani chce ode mnie?
Hrabia uzyskał pozwolenie jednogłośnie, tylko pani de Vouillé śledziła męża do drzwi, z pewnem zaniepokojeniem.
Pan de Vouillé pobiegł do kraty; istotnie, stał tam powóz a w nim siedziały dwie osoby — kobieta i mężczyzna. Lokaj w liberyi błękitnej, ze srebrnymi galonami siedział obok pocztyliona. Spostrzegłszy pana de Vouillé, na którego czekał widocznie z niecierpliwością, zeskoczył zwinnie z kozła na ziemię.
— Ależ prędzej, prędzej, leniwcze! — zawołał.
Pan de Vouillé przystanął zdumiony, więcej niż zdumiony, osłupiały. Cóż to za lokaj, który pozwala sobie odzywać się do niego w taki sposób? Zbliżył się, by zmyć głowę zuchwalcowi. Ale nagle parsknął śmiechem:
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/113
Ta strona została przepisana.
XII.
Kuzynka z daleka.