Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/125

Ta strona została przepisana.

ruchu; od czasu do czasu tylko ręce jego usiłowały nasunąć kołdrę na twarz, albo przyciągnąć przedmioty urojone, które widział dokoła łóżka.
Berta, która, mimo swej młodości, niejednokrotnie już była świadkiem tych smutnych scen, nie mogła mieć żadnych złudzeń co do stanu biednego chłopa. Chciała oszczędzić Rozynie widoku agonii ojca, która mogła rozpocząć się lada chwila, i rozkazała dziewczynie pójść po doktora.
W dziesięć minut zaledwie po wyjściu Rozyny stan chorego jakby poprawił się nagle i bardzo znacznie: oczy jego utraciły wyraz martwoty, oddech stał się lżejszy, zaciśnięte kurczowo palce rozplotły się, przesunął nimi kilkakrotnie po czole, by otrzeć pot, który je oblewał.
— Jakże się czujecie, ojcze Tinguy? — spytała Berta.
— Lepiej — odparł słabym głosem. — Czyżby Pan Bóg chciał, żebym nie uciekał przed bitwą? — dodał, próbując się uśmiechnąć.
— Może! skoro i za Niego również walczyć będziecie.
Chłop potrząsnął smutnie głową, wzdychając głęboko.
— Panie Michale — rzekła Berta do młodzieńca, wciągając go w róg izby, tak, żeby głos jej nie dobiegł uszu chorego. — Niech pan pobiegnie po proboszcza, a potem niech pan zbudzi sąsiadów.
— Czyż mu nie lepiej? Wszak mówił pani przed chwilą.
— Dzieciak z pana! czy pan nigdy nie widział dogasającej lampy? Ostatni jej płomień jest zawsze najżywszy; tak samo dzieje się z naszem nędznem ciałem. Biegnij pan prędko! agonii nie będzie, gorączka wy-