— A zatem proszę za mną — rzekł baron.
— Poczekaj... Czy to bardzo daleko?.
— Godzina drogi... mila i ćwierć zaledwie.
— Czy Petit-Pierre czuje się na siłach? — spytał Henryk.
— Petit-Pierre znajdzie siły — odparł mały wieśniak ze śmiechem. — Idźmy za baronem Michel.
— Idźmy za baronem Michel — powtórzył Bonneville. — W drogę, baronie.
I małe grono ruszyło w drogę. Zaledwie jednak przebyli pięćdziesiąt kroków, Bonneville położył dłoń na ramieniu Michała.
— Dokąd nas prowadzisz? — spytał.
— Bądź spokojny.
— Pójdę za tobą, bylebyś mi przyrzekł dla mego przyjaciela, Petit-Pierre’a, który jest, jak widzisz, dosyć delikatny, dobrą wieczerzę i dobre łóżko.
— Będzie miał to wszystko, co sam radbym módz mu ofiarować: najlepsze potrawy ze spiżarni, najlepsze wino z piwnicy, najlepsze łóżko w zamku.
I znów ruszyli w drogę.
— Biegnę naprzód, żebyście nie czekali — odezwał się nagle Michał.
— Chwilkę — rzekł Henryk — dokąd biegniesz?
— Do zamku Souday.
— Jakto! do zamku Souday?
— Tak; wszak znasz zamek Souday ze śpiczastemi, szyfrem pokrytemi wieżyczkami, po lewej stronie drogi, na wprost lasu Machecoul?
— Zamek wilczyc?
— Wilczyc, jeśli chcesz.
— I tam nas prowadzisz?
— Tam cię prowadzę.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/135
Ta strona została przepisana.