szkadza, żebym wiedział tyle, co i kto inny, zwłaszcza, że nasłuchuję dużo a ucho mam dobre. W całej okolicy panuje wrzenie, jeszcze jeden strzał a woda wykipi.
— Courtin’ie, mylicie się, jestem pewna.
— Ależ nie, pani baronowo, ależ nie. Wiem, co mówię, Boże drogi! przecież szlachta urządzała już trzy zebrania; raz u margrabiego Souday’a, raz u tego, którego oni nazywają Ludwikiem Kenaud, a raz u hrabiego de Saint-Amand. Wszystkie te zebrania czuć prochem, pani baronowo; wiem, że dwie baryłki prochu i niejeden worek kul są u księdza proboszcza w Montbert. Wreszcie, a to rzecz najważniejsza, spodziewają się tutaj księżny de Berry i wydaje mi się, wnosząc z tego, co widziałem, że mogłoby się stać, iż nie długo na nią czekać będą.
— A to dlaczego?
— Bo zdaje mi się, że ona już jest.
— Gdzie, na Boga?
— A no, w zamku Souday.
— W zamku Souday?
— Tak, pan Michał ją tam dziś wieczór zaprowadził.
— Michał? Ach! nieszczęśliwy chłopiec. Ale będziecie milczeli, nieprawda, Courtin’ie? Ja tak chcę, ja wam każę. Zresztą, rząd przedsięwziął odpowiednie środki, i, gdyby księżna usiłowała powrócić do Wandei, byłaby zaaresztowana, zanim przekroczyłaby jej granice.
— A jeśli, mimo to wszystko, już jest w Wandei, pani baronowo?
— Jedna przyczyna więcej, żebyście milczeli.
— Aha, pewnie! a sława i korzyści z takiej gratki ominą mnie, nie licząc już, że, zanim księżnę schwyta kto inny, o ile ja tego nie zrobię, cała prowincya tonąć
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/146
Ta strona została przepisana.