— Zdaje mi się, że ktoś chodził po korytarzu — odparł.
— Zobaczcie.
Courtin schwytał świecę i wybiegł na korytarz.
— Niema nikogo — rzekł, powracając; — a jednak jestem prawie pewien, żem słyszał odgłos kroków.
— Ale, jak wam się zdaje, gdzie ten nieszczęśliwy chłopiec może być o tej godzinie?
— Kto wie, może u mnie, czeka na mój powrót. Młody baron ma do mnie zaufanie i nie byłoby to pierwsze jego zwierzenie.
— Macie słuszność, Courtin’ie, to możliwe; wracajcie do siebie, a zwłaszcza nie zapominajcie o danem przyrzeczeniu.
— A pani baronowa o swojem. Jeśli powróci, trzeba go zamknąć; bo jeśli zobaczy się znów z wilczycami...
— To co?
— To nie byłbym wcale zdziwiony, gdybym się dowiedział pewnego pięknego dnia, że dał strzał z za płotu.
— Och! on mnie jeszcze o śmierć przyprawi! Co za nieszczęsną myśl miał mój mąż, powracając do tego przeklętego kraju!
— Nieszczęsna myśl, tak, pani baronowo, zwłaszcza dla niego!
Baronowa pochyliła smutnie głowę pod ciężarem wspomnienia, wywołanego przez Courtin’a, który odszedł, zbadawszy uprzednio grunt i przekonawszy się, że nikt nie mógł widzieć go wychodzącego z zamku Logerie.