taki sam hałas. Ale nie, niebo było czyste. Huk ten trwał około godziny; poczem zaległa znów cisza.
Niepokój barona był taki wielki, że — oprócz śniadania z rana — zapomniał zupełnie o jedzeniu. Nad wieczorem powziął zamiar nieodwołalny. Postanowił, że, gdy noc zapadnie i wszyscy w zamku udadzą się na spoczynek, otworzy zamek u drzwi swego pokoju (przy pomocy noża) i wyjdzie nie drzwiami, wiodącemi na taras, które będą prawdopodobnie również zamknięte, ale przez jakiekolwiek okno.
Ta możliwość ucieczki przywróciła apetyt więźniowi. Zjadł obiad, jak człowiek, przygotowujący się do przpędzenia nocy burzliwej i posilający się, by sławić czoło wszelkim przygodom nadchodzącej nocy. Gdy skończył obiad, dobiegała siódma, noc była już blizka, rzucił się na łóżko i usiłował zasnąć, by skrócić czas czekania. Ale był zanadto podniecony. Napróżno zamykał oczy, ucho jego, wytężone, jak na czatach, chwytało najlżejsze szmery.
Zdumiewała go też rzecz jedna: nie widział wcale matki; musiała przecież domyślać się, że, skoro noc zapadnie, więzień uczyni wszystko, co tylko będzie w jego mocy, by się wymknąć. Obmyślała też pewnie jakieś plany; ale jakie? Nagle zdawało się młodemu baronowi, że słyszy odgłos dzwonków koni pocztowych. Pobiegł do okna, i ujrzał śród mroku na drodze, wiodącej z Monta’gu, grupę, która dążyła dosyć spiesznie do zamku Logerie. Odgłosowi dzwonków towarzyszył odgłos kłusa dwóch koni. W tejże chwili pocztylion, siedzący na jednym z tych koni, trzasnął z bata, prawdopodobnie, by oznajmić swoje przybycie. Wszelka wątpliwość znikała: był to pocztylion, przybywający z końmi pocztowymi.
Jednocześnie, odruchem instynktownym, młody ba-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/155
Ta strona została przepisana.