Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/158

Ta strona została przepisana.

wyraźniejszą wskazówką wojowniczego nastroju tej ludności był fakt, że śród niezliczonych kapeluszy o szerokich skrzydłach i głów długowłosych niewiele można było dostrzedz czepków.
Istotnie, kobiety, zazwyczaj stanowiące większość tych zgromadzeń handlowych, nie przybyły tego dnia na jarmark do Montaigu. Wreszcie — i to byłoby wystarczyło, by wykazać najmniej domyślnym charakter tego zgromadzenia buntowników — jeśli nabywcy przybyli licznie na jarmark do Montaigu, wzamian brakło najzupełniej koni, krów, owiec, masła i zboża, któremi zazwyczaj tam handlowano.
Bez względu na, to, czy przybyli z Beaupréau, z Mortagne, z Bressuire, z Saint-Fulgent, czy z Machecoul, chłopi, zamiast zwykłych artykułów żywności, jakie przywozili na jarmark, przynieśli tylko swoje sękate kije, ozdobione skórą; a sądząc ze sposobu, w jaki ściskali je w dłoniach, mało prawdopodobne było, żeby nimi właśnie mieli handlować. Na placu i dużej a jedynej ulicy w Montaigu, na których odbywał się jarmark, panował nastrój poważny, groźny niemal, ale uroczysty, bynajmniej nie przypominający zwykłego nastroju tego rodzaju zgromadzeń.
Kilku kuglarzy, kilku straganiarzy, sprzedających szkodliwe specyfiki, kilku wyrywaczy zębów napróżno bili w bębny, dmuchali w instrumenty dęte, uderzali w cymbały, popisywali się najdowcipniejszymi żartami — nic nie zdołało rozchmurzyć stroskanych twarzy tych, którzy przechodzili mimo nich, nie racząc się zatrzymać, by posłuchać ich muzyki lub ich paplaniny.
Podobnie, jak Bretańczycy, sąsiedzi ich z Północy, Wandejczycy, mówili zawsze mało; ale tego dnia byli jeszcze małomówniejsi.
Stali przeważnie oparci plecami o domy, o mury