Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/159

Ta strona została przepisana.

ogrodów, lub o baryery drewniane, okalające plac, nogi mieli skrzyżowane, głowy pochylone pod wielkmi kapeluszami, dłonie złożone na kijach — stali tak nieruchomi, niby posągi.
Inni znów zbierali się gromadkami, a te gromadki, niby wyczekujące, były — rzecz, dziwna — niemniej milczące od jednostek odosobnionych.
W gospodach napływ był wielki; jabłecznik, wódka i kawa spożywane były w olbrzymich ilościach; ale temperament chłopa wandejskiego jest taki silny, że wielkie ilości wchłanianych płynów nie wywierały ani na twarzach, ani na usposobieniu wpływu zbyt widocznego: cera pijących była tylko bardziej ożywiona, oczy nieco bardziej błyszczące, ale mężczyźni panowali nad sobą tem więcej, że nie ufali ani właścicielom gospod, ani mieszczanom, których mogliby w gospodach spotkać.
Istotnie, w miastach wzdłuż gościńców Wandei i Bretanii, umysły, na ogół, sprzyjają ideom postępu i wolności; ale to uczucie, które słabnie w miarę, jak posuwamy się w głąb kraju, ostatecznie ginie zupełnie.
To też wszyscy mieszkańcy wielkich środowisk ludzkich są dla chłopów, o ile nie dali sprawie rojalistycznej uderzających dowodów poświęcenia — patryotami, a patryoci są dla nich wrogami, którym przypisują wszystkie nieszczęścia, jakie nastąpiły po wielkiem powstaniu, to też żywią dla nich tę nienawiść głęboką i gorącą, jaka cechuje wojny domowe i rozterki religijne.
Przybywając na jarmark do Montaigu, środowiska ludności zajętego w danej chwili przez ruchomą kolumnę, obejmującą stu ludzi, mieszkańcy wsi weszli tedy między swoich przeciwników. Rozumieli to doskonale: dlatego też, pod postawą pokojową zachowywali powściągliwość i czujność, jaką zachowuje żołnierz pod bronią.
Jedna tylko gospoda w Montaigu należała do czło-