nie wstał, żeby ofiarować miejsce Oourtin'owi. Musiał tedy postąpić krok naprzód.
— Jakże się miewacie, Aubin? — zapytał.
— Jak widzicie — odparł tamten, nie zwracając nawet głowy w stronę mówiącego.
Łatwo było Oourtin’owi spostrzedz, że towarzystwo nie przyjęło go z nadmierną życzliwością; wszelako taka drobnostka nie zbijała go z tropu.
— Maryetko — rzekł — daj-no mi tu jaki stołek, żebym mógł zasiąść obok twego wuja.
— Niema stołka — odparła dziewczyna — macie przecież, Bogu dzięki, dosyć dobre oczy, więc widzicie sami, że niema.
— No to twój wuj da mi swój stołek — odrzekł Courtin ze śmiałą poufałością, jakkolwiek w głębi duszy przyznawał, że postawa gospodarza i jego gości nie jest dlań zachęcająca.
— Jeśli koniecznie trzeba — mruknął Aubin — to ci go dadzą; jest się przecież panem domu a nie chcę, żeby ktokolwiek mógł powiedzieć, że pod „Gałęzią ostrokrzewu“ odmówiono stołka, temu, kto chciał usiąść.
— A więc dajżie mi ten twój stołek, wymowny gaduło, widzę bowiem tego, którego szukam.
— Kogóż to szukasz? — spytał Aubin, który wstał, i któremu wnet ofiarowano dwadzieścia stołków.
— Szukam Jana Oullier’a — odparł Courtin — i widzi mi się, że oto i on.
Na dźwięk swego nazwiska, Jan Oullier stał z kolei i zapytał Courtin’a groźnym niemal tonem:
— Czegóż to chcecie ode mnie?
— No, no, nie pożerajcie mnie zaraz! — odparł wójt z Logerie. — To, co mam wam powiedzieć, interesuje bardziej was, niż mnie.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/165
Ta strona została przepisana.