— Courtin — rzekł Jan Oullier tonem poważnym — pomimo tego, co powiedzieliście przed chwilą, nie jesteśmy przyjaciółmi, a nawet wprost przeciwnie! wiecie o tem aż nadto dobrze, nie przyszliście zatem do nas z dobrymi zamiarami.
— Otóż, mylicie się najzupełniej.
— Od czasu, jak się znamy — ciągnął dalej Oullier, nie zwracając uwagi na znaki, jakie mu dawał Aubin, chcąc go nakłonić do ostrożności — należycie do błękitnych. Połączyliście się z próżniakami z miast; prześladowaliście ludzi z miasteczek i ze wsi, tych, którzy dochowali wiary Bogu i królowi. Cóż może dzisiaj istnieć wspólnego między wami a mną, który postępowałem wprost przeciwnie?
— Nie — odparł Courtin — nie, Oullier, nie szedłem waszą drogą, to prawda; ale, jakkolwiek z innego jestem stronnictwa, mówię zawsze, że między sąsiadami powinna panować zgoda; dlaczego jeden ma zaraz chcieć śmierci drugiego. Szukałem was i przyszedłem, żeby wam oddać przysługę, przysięgam.
— Nie chcę waszych przysług — odparł Jan Oullier.
— A to dlaczego? — spytał dzierżawca.
— Bo jestem pewien, że pod każdą waszą przysługą ukrywiałaby się zdrada.
— A więc nie chcecie mnie wysłuchać?
— Nie chcę — odparł szorstko gajowy.
— I źle robisz — wtrącił półgłosem oberżysta, któremu szczera i lojalna szorstkość towarzysza wydała, się złym manewrem.
— A więc w takim razie — odezwał się Courtin, mówiąc wolno i dobitnie — jeśli mieszkańcom zamku Souday zdarzy się nieszczęście, oskarżajcie o nie tylko siebie, Janie Oullier.
W sposobie, jakim Courtin wymówił wyraz miesz-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/166
Ta strona została przepisana.