Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/167

Ta strona została przepisana.

kańcom, była widoczna intencya; do liczby mieszkańców zaliczał niewątpliwie gości. Jan Oullier nie mógł się co do tej inteńcyi pomylić i, pomimo swej zwykłej siły ducha, pobladł bardzo silnie. Żałował, że się posunął tak daleko, ale teraz niebezpiecznie było się cofać. Jeśli Courtin miał jakie podejrzenia, to cofanie się potwierdziłoby je tylko.
Oullier usiłował tedy opanować wzruszenie i usiadł tyłem do Courtin’a, z najobojętniejszą miną w świecie. Uczynił to z taką swobodą, że Courtin, jakkolwiek przebiegły, złapał się na tę pozorną obojętność. Nie wyszedł zatem pośpiesznie, co powinno było, z natury rzeczy, nastąpić po jego odpowiedzi; szukał długo w woreczku skórzanym drobnej monety, którą miał zapłacić za kawę.
Aubin zrozumiał to opóźnienie i skorzystał z tej chwili, by zabrać głos.
— Mój Janie — rzekł, zwracając się z całą dobrodusznością do Oullier’a, — od dawna już jesteśmy przyjaciółmi i idziemy tą samą drogą, mam nadzieję. Otóż nie boję się powiedzieć ci wobec pana Courtin’a, że nie masz słuszności, słyszysz? Dopóki dłoń jest zamknięta, tylko waryat może powiedzieć: „Wiem, co zawiera“. Zapewnie pan Courtin — ciągnął dalej Aubin, kładąc nacisk na tytuł, jaki dawał wójtowi Logerie — nie należał do nas, ale nie był też przeciw nam; był dla siebie, to wszystko, co można mu zarzucać. Ale dzisiaj, kiedy spory umilkły; dzisiaj, kiedy niema już błękitnych ani szuanów, dzisiaj, kiedy powrócił pokój, Bogu dzięki, co ciebie obchodzi barwa jego sztandaru? I dalibóg1, jeśli pan Courtin ma, jak mówił, oznajmić ci rzeczy dobre, dlaczego tych dobrych rzeczy nie posłuchać?
Jan Oullier wzruszył ramionami ruchem niecierpliwym.