sobami uczciwymi, ten człowiek, o którym mówicie... ale wątpię.
— Sposobami uczciwymi! Czyżby ktokolwiek śmiał proponować wam inne, Janie Oullier? Otóż, widzicie, szczery jestem, jak złoto, i nie chodzę krętemi drogami: ja mogę tak zrobić, ja, który do was mówię, żeby tysiące i setki stały się w zamku Souday powszedniejsze, niż są dzisiaj dukaty pięcioliwrowe; tylko...
— Tylko, co? Dalej! Aha, w tem sęk, nieprawda?
— Tylko, ja-bym także musiał mieć z tego jakąś korzyść.
— Jeśli interes jest dobry, będzie to tylko sprawiedliwe i nie wyszlibyście z pustemi rękoma.
— Nieprawda? a co! zwłaszcza, że to, czego żądam za puszczenie w ruch interesu, to tak niewiele.
— Ależ nareszcie czego żądacie? — odparł Jan Oullier, ciekaw już bardzo myśli Courtin’a.
— Mój Boże! prostat rzecz, jak obręcz! Chciałbym przedewszystkiem ułożyć się w ten sposób, żebym już nie potrzebował odnawiać kontraktu i odnawiać dzierżawy folwarku na którym mam prawo siedzieć jeszcze przez lat dwanaście.
— To znaczy, że podarowaliby wam ten folwark?
— Gdyby pan margrabia zechciał, nie odrzuciłbym takiego podarunku, rozumiecie; nie, takim wrogiem samego siebie nie jestem.
— Ale jakżeby to było? Przecież wasz folwark należy do syna Michel, czy też do jego matki; nie słyszałem, żeby chcieli go sprzedać. Jakże więc możnaby wam dać coś, oo do nas nie należy?
— Zapewne! — odparł Courtin — ale, gdybym przeprowadził interes, który zamierzam wam zaproponować, w takim razie może ten folwark stałby się waszą wła-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/170
Ta strona została przepisana.