związanemi rękoma. Otaczał ich tłum wrzeszczący i groźny; żandarmi postępowali wolno i z trudnością. Nie uczynili wszelako jeszcze użytku ze swojej broni; ale nie było już chwili czasu do stracenia.
— Trudno, piwo nawarzone, trzeba je wypić! — rzekł generał, zdejmując surdut i przywdziewając pośpiesznie mundur.
Poczem, wołając sekretarza:
— Rusconi, mego konia! mego konia! — dodał. — Pan, panie podprefekcie, postaraj się zebrać członków gwiardyi narodowej, jeśli tu są; ale niech ani jeden karabin nie pochyli się bez mego rozkazu.
Wszedł kapitan wysłany przez sekretarza.
— Kapitanie — ciągnął dalej generał — zgromadź ludzi swoich w dziedzińcu; niechaj dwudziestu strzelców dosiądzie konia; każdemu dać żywność na dwa dni i dwadzieścia pięć nabojów; i bądźcie gotowi do wyjazdu na pierwszy dany sygnał.
Stary generał, który wskrzesił w sobie cały ogień i zapał lat młodych, zeszedł na dziedziniec, a posyłając w duchu całą ludność cywilną do wszystkich dyabłów, rozkazał otworzyć bramę, wychodzącą na ulicę.
— Jakto! — zawołał podprefekt — pan sam pokaże się tej rozjuszonej tłuszczy? Chyba nie zechcesz, generale...
— Owszem, tego chcę jedynie. Do kroćset! czyż nie powinienem wyzwolić swoich ludzi? Na bok! na bok! teraz nie pora się rozczulać.
Istotnie, zaledwie otwarła się brama na oścież, generał, spiąwszy konia silnie ostrogą, znalazł się od pierwszego skoku konia na środku ulicy, w największym tłumie.
To nagłe ukazanie się starego żołnierza o twarzy
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/189
Ta strona została przepisana.