— Czegóż wam brak? — ciągnął dalej generał, pomijając tę uwagę. — Wasi księża są szanowani; wasza religia jest i naszą. Czyż zabiliśmy króla, jak w r. 1793? czy zbezcześciliśmy Boga, jak w r. 1794? Czy kto godzi na wasze mienie? Nie; jest pod opieką prawa wspólnego. Nigdy jeszcze handel wasz nie był taki kwitnący.
— To prawda — przy wtórzył młody chłop.
— Nie słuchajcie więc złych Francuzów, którzy dla zadowolenia swoich samolubnych zawiści nie obawiają się sprowadzać na cały kraj strasznej klęski wojny domowej... Czy nie pamiętacie już okropności tej klęski, trzeba-ż wam je przypominać? Mam-że wam przypominać waszych starców, wasze matki, żony i dzieci wasze pozabijane, pola wasze stratowane, wasze chaty w ogniu, śmierć i ruinę przy każdem waszem ognisku domowem?
— To wina błękitnych, oni to zrobili! — krzyknął jakiś głos.
— Nie, to nie błękitni — ciągął dalej generał — tylko ci, którzy was popchnęli do tej walki niedorzecznej... niedorzecznej wówczas, a dzisiaj nikczemnej; do walki, która w owym czasie była przynajmniej czemś upozorowana, a która dzisiaj nie ma już na swoje usprawiedliwienie żadnej wymówki.
Mówiąc to, generał kierował konia swego ku żandarmom, którzy ze swojej strony nie szczędzili wysiłków, by się dostać do generała. A to zbliżenie stawało im się coraz łatwiejsze, albowiem żołnierskie przemówienie generała wywarło widoczne wrażenie na niektórych chłopów; jedni spuszczali głowę i milczeli; inni dzielili się z sąsiadem refleksyami, które, sądząc z wyrazu twarzy mówiących, potwierdzały słowa generała.
Ale w miarę, jak generał wjeżdżał głębiej w koło, które
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/191
Ta strona została przepisana.