ciw tłumowi, który, nie śmiejąc rzucić się na nich, obsypywał ich pociskami.
Tak zbliżyli się do gospody. W tej chwili położenie generała i jego ludzi zaczynało być krytyczne. Chłopi, którzy widocznie byli zdecydowani nie pozostawiać Jana Oullier’a w mocy jego wrogów, stawali się coraz śmielsi. Już kilka bagnetów zabarwiło się krwią, a mimo to zawziętość buntowników potęgowała się coraz bardziej. Na szczęście głos generała dobiegł do miejsca, gdzie umieszczeni byli żołnierze.
— Do mnie grenadyerzy z 32-go! — krzyknął.
W tejże chwili drzwi gospody otworzyły się, żołnierze, z nastawionymi bagnetami rzucili się naprzód i odepchnęli chłopów. Generał i jego eskorta mogli dostać się na dziedziniec, gdzie generał zastał podprefekta, który nań czekał.
— Ma go pan, to on — rzekł, rzucając mu Jana Oullier’a, jak paczkę — drogo nas kosztował. Dałby Bóg, żeby się to opłaciło!
Wtem odezwała się silna, strzelanina, idąca od krańca placu.
— Co to jest? — rzekł generał, nastawiając uszu i wydymając nozdrza.
— Zapewnie gwardya narodowa — odparł podprefekt — gwardya narodowa, której rozkazałem zebrać się, i która, stosownie do moich instrukcyi, zaszła buntowników od tyłu.
— A kto wydał rozkaz strzelania?
— Ja, generale; trzeba było przecież wyzwolić pana.
— Do kroćset! przecież pan widzi, że wyzwoliłem się sam — rzekł stary żołnierz.
Poczem, potrząsając głową:
— Panie — rzekł — niech pan sobie to dobrze
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/194
Ta strona została przepisana.