Generał wszedł do wnętrza gospody. Żołnierze zaczęli się sposobić do odjazdu.
Przez ten czas Jan Oullier siedział na kamieniu, na środku dziedzińca, strzeżony przez dwóch żandarmów. Twarz jego zachowała wyraz zwykłej obojętności; skrępowanemi rękoma głaskał psa, który podążył za nim i teraz położył łeb na kolanach pana, liżąc kiedy niekiedy ręce, co go głaskały, jak gdyby chciał przypomnieć więźniowi, że pozostał mu w nieszczęściu przyjaciel.
Jan Oullier głaskał psa delikatnie piórem dzikiej kaczki, które podniósł z ziemi na dziedzińcu; poczem, korzystając z chwili, w której jego dwaj stróże przestali patrzeć w jego stronę, wsunął to pióro między zęby zwierzęcia, dał mu znak i wstał, mówiąc po cichu:
— Wałkoń, ruszaj!
Pies odchodził powoli, spoglądając kiedy niekiedy na pana, wreszcie wyszedł za bramę, niezauważony przez nikogo, i znikł.
— Doskonale! — szepnął Jan Oullier — ten będzie na miejscu przed nami.
Na nieszczęście, żandarmi nie sami czuwali nad więźniem.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/196
Ta strona została przepisana.
KONIEC TOMU I-GO