Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/214

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego o to pytacie?
— Dlatego, że nie otworzył jej swojej sakiewki. Niech się strzeże! Kto odpycha dłoń otwartą, powinien się obawiać dłoni zamkniętej. Spotka nas nieszczęście.
— Jeśli chcesz tę przepowiednię zastosować do siebie, mój człowiecze, sądzę, że możesz to powiedzieć spokojnie, wobec tego, że z nas wszystkich ty, zdaje mi się, narażony jesteś na największe niebezpieczeństwo.
— Tak; to też chciałbym je zażegnać.
— W jaki sposób?
— Wyjmijcie monetę z mojej kieszeni.
— Po co?
— Żeby ją dać tej kobiecie; a ona podzieli swoje modlitwy między mnie, który jej dam jałmużnę, a was, którzy mi do tego dopomożecie.
Strzelec wzruszył ramionami; ale przesąd jest dziwnie zaraźliwy, a ten, który ma związek z miłosierdziem, jeszcze bardziej, niż każdy inny. Stąd też żołnierz, jakkolwiek uważał, że jest wyższy nad podobne błahostki, niemniej mniemał, iż nie powinien odmawiać Janowi Oullier’owi przysługi, jakiej od niego żądał, a która miała sprowadzić na nich błogosławieństwo boże.
Żołnierze skręcali w tej chwili w prawo, by wejść na drogę, prowadzącą do Vieille-Vigne; generał zatrzymał konia i przyglądał się pochodowi swoich ludzi, chcąc się upewnić naocznie, że wszystkie rozporządzenia, jakie wydał, były należycie wykonywane; spostrzegł, że Jan Oullier rozmawiał ze swoim sąsiadem i widział ruch żołnierza.
— Dlaczego pozwalasz więźniowi rozmawiać z przechodniami? — spytał strzelca.
Strzelec opowiedział generałowi, o co chodzi.