Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/229

Ta strona została przepisana.

ciemności, jeden grenadyer padł nieżywy; koń jednego ze strzelców stanął dęba i przewrócił się na swego jeźdźca: kula ugodziła go w brzuch.
— Naprzód, do kroćset! — krzyknął generał — zobaczymy, czy te ptaki nocne będą śmiały na nas czekać.
I, stając na czele swoich żołnierzy, puści się z takim zapałem na urwiste zbocze wąwozu, że, pomimo ciemności, które utrudniały jeszcze wejście, pomimo kul, które padały między żołnierzy i zraniły jeszcze dwóch, cały oddział w jednej chwili stanął na górze.
Wówczas ogień nieprzyjacielski zgasi, jak zaczarowany i, gdyby chwiejące się jeszcze tu i owdzie zarośla nie świadczyły o obecności szuanów, możnaby przypuścić, że zapadli się pod ziemię.
— Smutna wojna! smutna wojna! — szepnął generał. Teraz, oczywiście, nasza wyprawa musi spełznąć na niczem. Mniejsza o to! spróbujmy. Zresztą, Souday położone jest na drodze do Machecoul’u, a tam dopiero ludzie nasi będą mogli wypocząć.
— Ale skąd wziąć przewodnika, generale? — rzekł kapitan.
— Przewodnika? Widzisz to światło o jakie pięćset kroków stąd?
— Światło?
— Tak, tam.
— Nie, generale.
— A ja je widzę. To światło wskazuje chatę; a mężczyzna, kobieta czy dziecko, ktokolwiek jest mieszkańcem tej chaty, będzie musiał przeprowadzić nas przez las.
I tonem, który nie wróżył nic dobrego mieszkańcowi chaty, generał rozkazał maszerować dalej. Nie zdążył jeszcze zejść ze wzgórza wraz ze swymi ludźmi, gdy