mu wiatru, który poruszał wierzchołki drzew, albo krzyk który w oddali wył żałośnie.
Od kilku dni Józef był wynioślejszy, groźniejszy, a tego samego ranka, zanim się udał na jarmark do Montaigu, miał z bratem kłótnię, która, tylko dzięki cierpliwości starego żołnierza, nie zamieniła się na bójkę.
Żona Paskala nie śmiała tedy zwierzyć się z obław o ich bratowej. Nagle usłyszał tajemniczy szept głosów w sadzie, który ciągnął się przed chatą. Zerwała się tak szybko, że przewróciła kołowrotek.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i Józef Piaut stanął w progu.
Obecność szwagra, którego Maryanna Picaut nie spodziewała się bynajmniej w tej chwili, nieokreślone przeczucie nieszczęścia, jakie ją ogarnęło na jego widok, wywarły na biednej Maryannie takie silne wrażenie, że padła znów na krzesło, nawpół żywa z trwogi.
Wszelako Józef zbliżał się powoli, i nie mówiąc słowa do żony brata, która patrzyła nań takim samym wzrokiem, jakim patrzyłaby na zjawisko nadziemskie.
Gdy Józef doszedł do kominka, ciągle w milczeniu, wziął krzesło, usiadł i zaczął poruszać popioły ogniska kijem, który trzymał w ręku. Ponieważ wszedł w krąg światła, idącego od ogniska, przeto Maryanna spostrzegła, że jest bardzo blady.