Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Ja mam wam dopomódz go pomścić! ja, Józef Picaut? Nie, nie — odparł szuan głosem ponurym — jakkolwiek bowiem nie podniosłem ręki na niego, pochwalam tych, którzy go zabili; i, gdybym był na ich miejscu, chociaż to mój, przysięgam na Boga, Pana naszego, że byłbym go zabił, jak oni!
— Powtórz, coś powiedział! — krzyknęła Maryanua — bo mam nadzieję, żem źle słyszała.
Szuan powtórzył, słowo w słowo, te same wyrazy.
— Bądź zatem przeklęty, jak ja ich przeklinam! — zawołała Maryanna, podnosząc groźnie ręce nad głową szwagra — tej zemsty zaś, którą odpychasz, a którą i ciebie obejmuję, bratobójco z zamiaru jeśli nie z czynu dokonamy we dwoje: Bóg i ja! a jeśli Bóg mnie zawiedzie, to dokonam jej sama!
Poczem z niesłychaną energią, która zaimponowała szuanowi, spytała:
— A teraz, gdzie-on jest? co zrobili z jego zwłokami? Mówi! ależ mówże! Oddasz mi jego trupa, co?
— Gdy przybyłem na odgłos strzałów — odparł Józef — oddychał jeszcze. Wziąłem go na ręce, by go przynieść tutaj, ale umarł w drodze.
— I wówczas wrzuciłeś go do rowu, jak psa, nieprawda, Kainie? Och! a ja wierzyć tej opowieści nie chciałam, gdym ją czytała w Biblii!
— Nie — odparł Józef — złożyłem go w sadzie.
— Mój Boże! mój Boże! — zawołała biedna kobieta, drżąc na calem ciele. — Mój Boże, może omyliłeś się, Józefie... może on jeszcze oddycha; może uda się jeszcze go uratować! Pójdź ze mną, Józefie! pójdź! a jeśli znajdziemy go żywego, to ci przebaczę, że jesteś przyjacielem zabójców swego brata...
Zdjęła lampę z haka i rzuciła się ku drzwiom.