— W takim razie i tego trzeba będzie im zabrać... W głębi lasu, bez przewodnika, ani jeden nie powróci do Montaigu!
— Ależ ty nie masz broni, Janie?
— Ja — odparł stary Wandejczyk, śmiejąc się przez zęby — mam broń taką, która położy ich więcej, niż twój karabin, a za dziesięć minut, bądź spokojny, jeśli wszystko pójdzie, jak się spodziewam, strzelby nie będą rzadkością wzdłuż kaskady Baugé.
To mówiąc, Jan Oullier wstał, wszedł na zbocze i zbliżył się do wozu.
Czas był już wielki: gdy wchodził na szczyt wzgórza, dobiegł go ze stoku przeciwległego odgłos kamieni, staczających się pod nogi koni i ujrzał kilka iskier, sypiących się z pod ich kopyt. Powietrze zresztą przesycone było temi falami drgań, jakie w nocy oznajmiają zbliżanie się uzbrojonego oddziału.
— Idź do nich — rzekł Jan Oullier do Guérin’a — ja zostanę tutaj.
— Po co?
— Zobaczysz za chwilę.
Guérin usłuchał. Jan Oullier wsunął się pod wóz i czekał.
Zaledwie Guérin zajął stanowisko obok towarzyszów, dwaj strzelcy straży przedniej ukazali się na brzegu trzęsawiska. Obejmując odrazu całą trudność przeprawy, zatrzymali się z pewnem wahaniem.
— Prosto przed siebie! — krzyknął głos energiczny i dobitny jakkolwiek o brzmieniu niewieściem — prosto przed siebie!
Dwaj strzelcy weszli w trzęsawisko i, dzięki drodze naznaczonej faszyną, przebyli je bez wypadku; poczem zaczęli wchodzić na wzgórze, zbliżając się coraz bardziej do
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/254
Ta strona została przepisana.