Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/258

Ta strona została przepisana.

skałami mają doskonałą ochronę i zostaną tam pewnie do świtu.
Istotnie niebawem zabłysły na szczycie wzgórza słabe blaski, które stopniowo potęgowały się i po dłuższej chwili cztery czy pięć ognisk oświetliło krwawą łuną nędzne krzaki, wyrastające w szczelinach skał.
— To dziwne, jeśli przewodnik jest jeszcze z nimi — rzekł Jan Oullier. — Ale wreszcie to możliwe; ponieważ jednak, jeśli zmienią plan, będą musieli przejść zawsze przez Odyńcowe rozdroże...
Rozejrzał się dokoła, a spostrzegłszy Guérin’a, który wrócił i stanął przy nim, dodał:
— Ty pójdziesz tam ze swymi ludźmi, Guérin.
— Dobrze — odparł ów.
— Jeśli ruszą w dalszą drogę, wiesz, co ci czynić należy; jeśli zaś przeciwnie, postanowili tu biwakować, za godzinę możesz im pozwolić szczękać zębami dowoli dokoła ogniska; napaść na nich będzie już zbyteczna.
— A to dlaczego? — spytał Józef Picaut.
Zapytany bezpośrednio, jako dowódca, o rozkaz, jaki wydał, Jan Oullier zmuszony był odpowiedzieć.
— Dlatego odparł — że to zbrodnia narażać niepotrzebnie życie dzielnych ludzi.
— Powiedzcie po prostu, Janie Oullier...
— Co? — przerwał żywo stary gajowy.
— Powiedzcie: „Dlatego, że moi panowie, szlachta, której służę, nie potrzebują już życia tych dzielnych ludzi“; i tym razem powiecie prawdę, Janie Oullier.
— Kto mówi, że Jan Oullier kłamał kiedykolwiek? — zapytał stary gajowy, marszcząc brwi.
— Ja! — odparł Józef Picaut.
Jan Oullier zacisnął zęby, ale się pohamował; po-