Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/261

Ta strona została przepisana.

prawdopodobne wydało mu się, by ktokolwiek mógł w nocy posługiwać się tem przejściem.
Jeśli dowódca kolumny nieprzyjacielskiej chciał w dalszym ciągu iść na Souday, musiał albo dążyć drogą, wiodącą do Odyńcowego rozdroża, gdzie spotkałby szuanów, albo zejść ze zbocza, jak wszedł, i maszerować stłumieniem, którym Wandęjczycy poszli w górę. Ale strumień ten w niewielkiej odległości zamieniał się w potok głęboki i bystry, a krzaki cierniowe uniemożliwiały dostęp do jego wybrzeży. Z tej strony zatem nie groziło żadne niebezpieczeństwo.
A jednakże, przeczuciem wiedziony, Jan Oullier był zaniepokojony. Nie mógł uwierzyć, żeby Dermoncourt ustąpił po pierwszym ataku i tak łatwo porzucił zamiar pójścia na Souday. Zamiast tedy oddalić się, jak zapowiedział, Jan Oullier spoglądał na szczyty niespokojny i zamyślony, albowiem zdawało mu się, że ogniska traciły blask, a światło, jakie rzucały na skały, stawało się coraz bledsze. Nie namyślał się zbyt długo, tą samą drogą i w ten sam sposób, co Guérin, wczołgał się aż do stóp głazów, które okalały szczyt, niby wałem.
Nasłuchiwał przez chwilę; nie dobiegł go żaden odgłos. Wówczas stanął i przez szparę między dwoma wielkimi głazami zajrzał i zobaczył pustkę.
Ogniska opuszczone dogasały śród ciszy.
Jan Oullier wdrapał się na skałę, zesunął się ze strony przeciwnej i stanął na miejscu, gdzie spodziewał się zastać żołnierzy.
Żołnierze znikli.
Wówczas wydał okrzyk straszliwy, okrzyk wściekłości bezbrzeżnej i, ze zwinnością ściganego łosia, wy-