Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/262

Ta strona została przepisana.

silając swoje stalowe mięśnie, popędził wzdłuż łańcucha skalistego w kierunku Souday.
Trudno było już wątpić, nieznany przewodnik, a właściwie znany tylko Józefowi Picaut’owi, skierował żołnierzy w stronę Koziej Dróżki.
Gdy Jan Oullier stanął na ostatniem wzgórzu nad doliną, ujrzał żołnierzy. Ostatni schodzili właśnie ze zbocza; wbrew wszelkim oczekiwaniom puścili się Kozią Dróżką i przy blasku pochodni widać było, jak szli wężowym szeregiem wzdłuż przepaści.
Jan Oullier uczepił się olbrzymiego głazu, na którym stał, i potrząsnął nim w nadziei, że głaz zachwieje się i stoczy na ich głowy. Ale wysiłki tej szalonej wściekłości były daremne, a na przekleństwa, jakie sypały się przytem z ust Jana Oullier’a, odpowiedział śmiech szyderski.
Stary gajowy odwrócił się, myśląc, że tylko szatan sam tak śmiać się może, i ujrzał Józefa Picaufa.
— I cóż, gospodarzu Janie — rzekł, wychodząc z za krzaku ostrokrzewu — wydaje mi się, że moja czatownia była lepsza, niż wasza; straciłem tylko czas, dzięki wam, przybyłem za późno, wasi przyjaciele mogą za to odpokutować.
— Boże! Boże! — zawołał Jan Oullier, chwytając się oburącz za włosy. — któż mógł ich poprowadzić przez Kozią Dróżkę?
— W każdym razie — rzekł Józef Picaut — ta, która ich tam poprowadziła, nie odprowadzi ich już ani tą drogą, ani żadną inną. Przypatrz jej się dobrze teraz, Janie Oullier, jeśli chcesz ją widzieć żywą.
Jan Oullier przechylił się ponownie.
Żołnierze przeszli przez strumień i ustawiali się dokoła generała. Śród nich widać było kobietę z rozwianym