Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/264

Ta strona została przepisana.

wała dech na jego ustach. Zapomniał o ciosie, jaki otrzymał, i zdało mu się, że spływa mu z czoła krwawy pot na piersi.
Stopniowo siły opuszczały go, palce się rozkurczały, mięśnie rozprężały, a trwoga, jaka go ogarniała, była tem straszniejsza, że mu się wydawało, iż własnowolnie puszcza gałązki, które utrzymywały go nad próżnią. Jakaś niepokonana siła ciągnęła go ku przepaści; palce jego puściły ostatnią podporę.
Ale w tej samej chwili, kiedy wyobrażał sobie, że, spadając, usłyszy świst powietrza, że uczuje, jak ostrze skały rozdzierać mu będzie ciało, ściągnęły go silne ręce i przeniosły na małe płasko wzgórze, ciągnące się o kilka kroków od przepaści.
Był uratowany!
Tylko ręce owe potrząsały nim tak brutalnie, że chyba nie były rękoma przyjaciela.




VII.
Goście zamku Souday.

Nazajutrz po przyjeździe hrabiego Bonneville’a i jego towarzysza do zamku Souday, margrabia powrócił z wyprawy a raczej z narady.
Czcigodny szlachcic był w najgorszym humorze. Zgromił córki za to, że nie wyszły na jego powitanie przynajmniej przede drzwi, klął Jana Oullier’a, który ośmielił się pójść na jarmark do Montaigu bez jego pozwolenia, i skrzyczał kucharkę, która, w braku Oullier’a przyszła potrzymać strzemię, a która, zamiast wziąć