prawe, ciągnęła ze wszystkich sił lewe, co zmusiło margrabiego do zejścia z konia od strony przeciwległej tarasowi.
Wchodząc do salonu, pan de Souday w dalszym ciągu ujawniał swój gniew wyrażeniami tak energicznemi, że Berta i Marya, jakkolwiek przyzwyczajone do niezbyt delikatnej mowy, na jaką pozwalał sobie często stary emigrant, nie wiedziały, jak się zachować.
Napróżno próbowały najsłodszych pieszczot, by spędzić chmurę z czoła ojca; nic nie pomagało, a margrabia, grzejąc nogi przy ogniu kominkowym, walił w buty palony batem, zrozpaczony, że te buty nie są panami takimi a takimi, których obrzucał różnemi wyzwiskami.
Słowem, margrabia był wściekły.
Stało się bowiem, że od pewnego czasu przyjemności polowania przestały go bawić; ziewał też już często, grając w wista, którym regularnie kończył wszystkie swoje wieczory — pobyt w Souday zaczynał go nudzić coraz silniej. Niejednokrotnie wracał myślą do dawnych walk wandejskich i nie wątpił ani chwili, że, w pełnem przygód życiu partyzanta odnajdzie te głębokie rozkosze, których samo wspomnienie opromieniało urokiem dni jego starości.
Z zapałem tedy przyjął zapowiedź powstania, ale spotkał się u swoich współwyznawców politycznych z oziębłością, z pragnieniem zwłoki, które doprowadzały go do rozpaczy. Jedni twierdzili, że duch ludności nie dojrzał jeszcze do wybuchu; inni, że nierozważnie było przedsiębrać cokolwiek, nie upewniwszy się poprzednio o nastroju dla armii; inni znów przytaczali, że zapał religijny i polityczny ochłódł bardzo śród chłopów, że trudno będzie poprowadzić ich do walki; i bohaterski margrabia, który nie mógł zrozumieć, że cała Fran-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/265
Ta strona została przepisana.