Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/268

Ta strona została przepisana.

wytworności, jak te młode panie, i zapewniam pana, że niema kobiet, które łączyłyby z temi zaletami szlachetność serca i uczuć, jakiej obie córki pana margrabiego złożyły dowody.
— Na dworze? — spytał margrabia Souday ze zdumieniem, patrząc badawczo na Petit-Pierre’a.
Petit-Pierre zarumienił się z uśmiechem, jak aktor, który się myli wobec przychylnych słuchaczów.
— Mówię tak na domysł, panie margrabio — odparł ze zmieszaniem za głębokiem, by nie było sztuczne — mówię na dworze, bo nazwisko córek pańskich tam wyznaczyło im miejsce, bo tam wreszcie radbym je widzieć.
Margrabia Souday zarumienił się również dlatego, że wywołał rumieniec na oblicze swego gościa; dotknął mimowoli incognita, w jakiem ten pragnął pozostać, a wytwornie grzeczny stary szlachcic wyrzucał sobie gorzko ten błąd.
Petit-Pierre zabrał znów głos z ożywieniem.
— Gdy te panie raczyły przedstawić mnie panu margrabiemu, mówiłem właśnie, że mam wrażenie, iż pan jest jednym z tych, którzy pragną powstania niezwłocznego.
— Do kroćset, naturalnie! panu mogę się do tego przyznać, bo, jak widzę, pan jest z naszych...
Petit-Pierre skinął głową potakująco.
— Tak, takie jest moje zdanie — ciągnął dalej margrabia — ale napróżno będę gadał i robił, nikt nie uwierzy staremu szlachcicowi, który osmalił swoją skórę w straszliwym ogniu, jaki płonął w kraju od 93 do 97; słuchać będę bandy gadułów, adwokatów bez spraw, fircyków, którzy się boją spać na wolnem powietrzu, niszczyć odzież w zaroślach; tchórzów, durniów... — do-