Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/273

Ta strona została przepisana.

królująca nad całem miastem, majestatyczny pasztet z dzika i koźlęcia; szczupak piętnastofuntowy, kilka pulard w galarecie, istna wieża Babel kotletów, piramida z młodych królików z zielonym sosem oskrzydlały tę Warownię od północy, od południa, od zachodu i od wschodu; jako straże przednie zaś, kucharka pana de Souday’a ustawiła dokoła gęsty sznur potraw najrozmaitszych: przekąski, przystawki, przyprawy, jarzyny, sałaty, owoce i marmolady; a to wszystko stłoczone, spiętrzonę, nagromadzone w zamęcie niezbyt malowniczym, ale niemniej pełnym uroku dla apetytów, zaostrzonych orzeźwiającem powietrzem lasów kraju Mauge.
— Na Boga! — zawołał Petit-Pierre, cofając się, jak wspomnieliśmy, na widok tych wszystkich wiktuałów. Za dużo ceremonii dla ubogich wieśniaków, panie de Souday.
— O! to już nie moja sprawa, mój młody przyjacielu, i, nie trzeba mieć do mnie za to urazy, ani mi za to dziękować, to sprawa tych panien. Ale nie potrzebuję chyba dodawać, nieprawda? że szczęśliwy będę, jeśli panowie raczą nie pogardzić strawą ubogiego szlachcica wiejskiego!
I margrabia popchnął z lekka naprzód Petit-Pierre’a, chcąc, by usiadł przy tym stole, do którego wahał się zbliżyć.
Petit-Pierre uległ, ale czyniąc zastrzeżenia:
— Nie śmiałbym przysięgać, że odpowiem godnie pańskim oczekiwaniom, panie margrabio — odparł młodzieniec. — wyznaję bowiem z całą pokorą, że marny ze mnie żarłok.
— Rozumiem — rzekł margrabia — pan przywykł do potraw delikatniejszych. Co do mnie, jestem prawdziwym chłopem i nad wszystkie łakocie wytwornych stołów