lub nie zaprzeczać, dość, że zachowywał uparte milczenie.
Pomimo tego, gdy powstano od stołu, margrabia Souday, który, pod wpływem zaspokojonego apetytu stał się bardzo serdeczny, był zachwycony swoim młodym przyjacielem.
Towarzystwo powróciło do salonu; ale Petit-Pierre, zamiast się przyłączyć do młodych dziewcząt, do hrabiego Bonneville’a i margrabiego Souday’a dokoła kominka — stroskany, czy też zadumany, jak czytelnik woli, poszedł prosto do okna i oparł czoło o szybę.
Po chwili właśnie, gdy margrabia Souday prawił hrabiemu Bonneville’owi komplimenty na rachunek jego młodego przyjaciela, hrabia drgnął na dźwięk swego nazwiska, wypowiedzianego głosem ostrym, a tonem rozkazującym.
To Petit-Pierre go wzywał.
Hrabia odwrócił się żywo i pobiegł raczej, niż poszedł do młodego chłopa. Ten zaś mówił do niego przez kilka chwil po cichu, jak gdyby wydawał mu rozkazy. Po każdem zdaniu Petit-Pierre’a, Bonneville schylał głową, na znak zgody. Gdy Petit-Pierre skończył, Bonneville wziął kapelusz, ukłonił się i wyszedł.
Wówczas Petit-Pierre zbliżył się do margrabiego.
— Panie de Souday — rzekł — zapewniłem hrabiego Bonneville’a, że nie weźmie mu pan za złe, jeśli zabierze jednego z koni pańskich i objedzie zamki okoliczne, żeby wyznaczyć na dziś wieczór w Souday schadzkę tym samym panom, z którymi margrabia dzisiaj rano stoczył walkę; sądzę, że może zastanie ich jeszcze zgromadzonych w Saint-Philbert. Dlatego to nalegałem, żeby się śpieszył.
— Ale — zauważył: margrabia — może niejeden
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/275
Ta strona została przepisana.