Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/286

Ta strona została przepisana.

— Dlatego, że zdaje mi się, iż to sprawa mężczyzny, a nie kobiety.
— Mój młody przyjacielu — rzekł stary szlachcic — w takiej sprawie ufam tylko sobie; po sobie Janowi Oullier’owi, a po Janie Oullier’ze Bercie albo Maryi. Pragnę mieć zaszczyt dotrzymywać panom towarzystwa; ten bałwan, Jan Oullier, lata Bóg wie gdzie; niechże pan pozwoli, żeby go zastąpiła Berta.
Berta podeszła tedy ku drzwiom, ale we drzwiach spotkała siostrę, która zamieniła z nią kilka słów.
— Słyszałaś strzały, mała? — spytał margrabia, ujrzawszy Maryę.
— Słyszałam, ojcze — odparła — biją się.
— A to gdzie?
— Nad kaskadą Baugé.
— Jesteś pewna?
— Tak; tylko strzały idą z trzęsawiska.
— Widzicie, panowie — rzekł margrabia — to wiadomość dokładna. Kto strzeże drzwi w twojej nieobecności?
— Rozyna Tinguy?
— Słuchajcie... — odezwał się Petit-Pierre.
Ktoś stukał do drzwi bardzo gwałtownie.
— Do dyabła! — zaklął margrabia — to nikt z naszych.
Wszyscy wytężyli słuch bardziej jeszcze.
— Otwórzcie! — krzyczał głos z zewnątrz — otwórzcie! Niema chwili czasu do stracenia.
— To jego głos! — rzekła żywo Marya.
— Jego głos! — powtórzył margrabia — głos czyj?
— Tak, głos młodego barona Michel — odparła Berta, która, poznała go, podobnie jak siostra.
— A czego ten dureń chce tutaj? — rzekł margrabia,