Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/288

Ta strona została przepisana.

mieli pochodnie; prowadziła ich jakaś kobieta, idąc naprzód; generał szedł tuż za nią.
— Ach! przeklęty Janie! — zawołał margrabia — dlaczego cię tutaj niema?
— On się bije, panie margrabio — odparł młody baron — przysłał mnie, bo nie mógł przyjść sam.
— On? — spytał margrabia.
— Ale ja już szedłem z własnej woli. Od wczoraj wiem, że mają napaść na zamek; ale byłem więźniem, uciekłem oknem z drugiego piętra...
— Boże wielki! — rzekła Marya, blednąc.
— Brawo! — zawołała — Berta.
— Panowie — odezwał się z całym spokojem Petit-Pierre — sądzę, że należałoby powziąć jakieś postanowienie. Walczymy?... W takim razie trzeba się uzbroić, zamknąć drzwi zamkowe i zająć stanowiska. Uciekamy? Jeśli tak, to zdaje mi się, że mamy jeszcze mniej czasu do stracenia.
— Brońmy się! — rzekł margrabia.
— Uciekajmy! — rzekł Bormeville. — Gdy Petit-Pierre będzie bezpieczny, będziemy się bronili.
— Ale co też mówisz, hrabio! — zawołał Petit-Pierre.
— Mówię, że nic nie jest gotowe, i że nie możemy się bić... Nieprawda, panowie?
— Bić się można zawsze — odezwał się młody i obojętny głos nowego przybysza, zwracając się w połowie do zgromadzonych w salonie, a w połowie do dwóch innych młodzieńców, którzy dążyli za nim, a których niewątpliwie spotkał we drzwiach.
— A! Kacper! Kacper! — zawołał Bonneville.
I, rzucając się ku niemu, szepnął mu kilka słów do ucha.