Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/289

Ta strona została przepisana.

— Panowie — rzekł Kacper — hrabia Bonneville ma zupełną słuszność: do odwrotu!
Poczem, zwracając się do margrabiego, dodał:
— Margrabio, czy są w zamku pańskim jakieś drzwi, jakie ukryte wyjście? Nie mamy czasu do stracenia, ostatnie strzały, jakie słyszeliśmy, stojąc tu, pode drzwiami, Achilles, Lwie-Serce i ja, dobiegały z odległości jakich pięciuset kroków.
— Panowie — odezwał się margrabia Souday — jesteście u mnie, ja zatem powinienem wziąć na siebie odpowiedzialność za wszystko. Cicho! proszę mnie wysłuchać i nie odmawiać mi posłuszeństwa dzisiaj: ja z kolei będę posłuszny jutro.
Zaległa głęboka cisza.
— Maryo — rzekł margrabia — każ zamknąć drzwi zamkowe, ale niech ich nie zabarykadują, żeby można je otworzyć za pierwszem uderzeniem. Berto, do podziemi bez straty chwili czasu! Ja i moje dwie córki przyjmiemy generała i będziemy mu robili honory domu, a jutro przyłączymy się do was, gdziekolwiek będziecie; tylko dajcie nam znać.
Marya wybiegła z pokoju, by wykonać rozkaz ojca, gdy Berta, dając znak Petit-Pierretowi, by szedł za nią, wyszła drzwiami przeciwległemi, minęła dziedziniec, weszła do kaplicy, wzięła dwie świece woskowe z ołtarza, zapaliła je o lampę, podała Bonneville’owi i Paskal’owi, poczem nacisnęła sprężynę, przód ołtarza odskoczył i ukazały się schody, prowadzące do sklepień, które służyły niegdyś za grobowiec panom Souday’u.
— Nie można tu się zabłąkać — rzekła Berta — znajdziecie panowie drzwi na końcu, a klucz jest od wewnątrz. Te drzwi prowadzą na pola.
Petit-Pierre wziął Bertę za rękę, uścisnął ją silnie