rona zdobyła pewność, iż to dla niej biedny chłopiec, taki bojaźliwy i wahający się, pokonał słabość swoją i zniósł tyle trudów; mierzyła wielkość tej miłości, jakiej się domyślała, miarą niesłychanego przewrotu, który się dokonał w charakterze młodzieńca; wznosiła tysiące zamków na lodzie i wyrzucała sobie gorzko, że nie zmusiła go do powrotu do zamku, gdy spostrzegła, że nie poszedł za tymi, których jego poświęcenie ocaliło.
I uśmiechnęła się; albowiem nagle przyszło jej na myśl, że pozostał w zamku, że się ukrył w jakimś zakątku, by na nią patrzeć ukradkiem, i że, gdy wyjdzie na dziedziniec lub do parku, ujrzy go nagle przed sobą i usłyszy go mówiącego: „Widzi pani, do czego jestem zdolny, żeby otrzymać jedno spojrzenie pani!“
Zaledwie margrabia usiadł w fotelu, nie mając jeszcze czasu zauważyć zamyślenia córek, które mógł zresztą przypisać innej zupełnie przyczynie, gdy rozległo się uderzenie młotka, głośne, silne, jak przystało na gościa, jakiego oznajmiało.
Margrabia Souday drgnął, wstał, wyprostował się, wziął w rękę przygotowaną pochodnię i wyszedł na taras.
Berta i Marya podążyły za nim — Marya zadumana, Berta niespokojna, obie spoglądające w najgłębszy cień dziedzińca, w nadziei, że może ujrzą tego, o którym nie przestawiały myśleć.