Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/303

Ta strona została przepisana.

łasem, z jakim wkroczyli, ujrzał przez jasno oświetlone okna komnat zamkowych panny de Souday, generała, oficerów i margrabiego.
Wówczas to, spostrzegłszy Rozynę u stóp wieżyczki, której szczyt zajmował, postanowił przypomnieć się dziewczynie i, z całą swoją skromnością, poprosił ją o kawałek chleba; a prośba ta nie była w żadnym stosunku do jego głodu, który stał się już wprost wilczy.
Gdy usłyszał lekkie kroki, zbliżające się do jego więzienia, ogarnęła go żywa wdzięczność. Kroki te bowiem zwiastowały mu dwie rzeczy, jedną pewną, drugą prawdopodobną. Pewną było zaspokojenie głodu — prawdopodobną możliwość usłyszenia czegoś o Maryi.
— Czy to ty, Rozyno? — spytał, usłyszawszy, że ktoś usiłuje otworzyć drzwi.
— Nie, to nie Rozyna, panie Michale; to ja.
Michał poznał głos Maryi, ale nie mógł wierzyć własnym uszom.
A głos ciągnął dalej:
— Tak, ja... ja i jestem na pana wściekła!
Ale ponieważ ton nie odpowiadał znaczeniu słów, przeto Michał nie był nadmiernie przerażony tą wściekłością.
— Panna. Marya! — zawołał — panna Marya! ach, Boże!
I oparł się o ścianę, by nie upaść. Młoda dziewczyna przez ten czas otworzyła drzwi.
— To pani! — zawołał Michał, — pani, panno Maryo! Ach! jaki ja jestem szczęśliwy!
— O! nie tak bardzo, jak pan mówi.
— Jakto?
— Skoro pan się przyznaje, śród tego szczęścia, że pan umiera z głodu.