— A... kto to pani powiedział? — wyjąkał Michał, rumieniąc się po białka oczu.
— Rozyno... Spiesz-że się, Rozyno! — ciągnęła dalej Marya. — Nareszcie, przedewszystkiem postaw latarkę tutaj i otwórz co prędzej koszyk. Czy nie widzisz, że pan Michel pożera go wzrokiem?
Te słowa szyderskie Maryi sprawiły, że młody baron zawstydził się nieco pospolitej zachcianki, z której zwierzył się mlecznej siostrze.
Pomyślał wprawdzie, że pochwycić koszyk Rozyny, wrzucić napowrót do jego wnętrza jadło, które już zostało z niego wydobyte i ustawione przez młodą dziewczynę na warsztacie, wyrzucić wszystko przez okno, ryzykując zabić żołnierza, paść do nóg Maryi i, z dłońmi na sercu, powiedzieć jej głosem patetycznym: „Czy mogę myśleć o moim żołądku, skoro moje serce jest takie szczęśliwe?“ — byłoby czynem wielce rycerskim.
Ale były to myśli, które mogły przychodzić Michałowi przez kilka lat z rzędu, on jednakże nie byłby nigdy zdecydował się na postępowanie podobne. Pozwolił tedy Maryi traktować siebie, jak prawdziwego brata mlecznego Rozyny. Na jej wezwanie zajął znów miejsce na swej kanapie z owsa i z wielką przyjemnością zajadał kąski, które mu krajała biała dłoń dziewczęcia.
— Ach! jakie dziecko z pana! — mówiła doń Marya. — Dlaczego, popełniwszy czyn taki dzielny, przyszedłszy do nas, żeby nam oddać taką doniosłą usługę, narażając się na połamanie kości, dlaczego nie powiedział pan memu ojcu, chociaż to było takie naturalne: „Panie, nie mógłbym wrócić do matki dzisiaj wieczorem; niech pan zechce dać mi schronienie do jutra rana“?
— Nie — śmiałbym nigdy! — zawołał Michał, opuszcza-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/304
Ta strona została przepisana.