— Nie wiem; ale trzeba mu znaleźć jaki pokój.
— Nie mówiąc panu margrabiemu?
— Prawda, a ojciec nie wie... Boże, Boże, co począć?... Ach! panie Michale, to wszystko pana wina!
— Panno Maryo — rzekł Michał — jestem gotów odejść, jeśli pani tego wymaga.
— Kto panu to mówi? — spytała Marya żywo. — Nie, niech pan zostanie, przeciwnie.
— Mam myśl, panno Maryo — odezwała się Rozyna.
— Jaką?
— A żeby tak powiedzieć pannie Bercie?
— Nie — odparła Marya z żywością, która ją samą zadziwiła — nie, nie potrzeba! pomówię z nią o tem sama, gdy pan Michał skończy swoją nieszczęśliwą kolacyjkę i będę mogła zejść.
— A więc odchodzę — rzekła Rozyna.
Marya nie śmiała już, jej zatrzymywać. Rozyna odeszła, tedy — Marya i Michał zostali sami.
Pokoik był oświetlony tylko blaskiem latami, której światło, jak światło reflektora, padało całkowicie na drzwi wejściowe, pozostawiając w cieniu resztę pokoju, jeżeli pokojem nazwać można gołębnik, w którym znajdowała się nasza młoda para.
Michał siedział ciągle jeszcze na owsie; Marya zaś, klęcząc przed nim, szukała we wszystkich kątach ko-