zumiałych. Był jednak zdecydowany do domu nie wracać.
— Znajdzie pan pana Loriot’a w salonie — odezwała się znów Berta, takim głosem, jak gdyby wydawała rozkaz.
Cała nieśmiałość Michała, wszystkie jego trwogi powróciły, tak, że powstał, chwiejąc się, a taki był zmieszany, iż nie mógł znaleźć słowa odpowiedzi i zbliżył się do drzwi, jak dziecko schwytane na gorącym uczynku, które staje się posłuszne, nie mając odwagi się usprawiedliwić.
Marya, wzięła latarnię, chcąc poświecić biednemu chłopcu, ale Berta wyrwała jej latarnię z ręki i podała ją młodzieńcowi, dając mu zarazem znak, żeby wyszedł.
— A panie? — ośmielił się spytać Michał.
— My... my znamy dom — odparła Berta.
Poczem, tupiąc nogą niecierpliwie, bo spostrzegła, że Michał patrzy na Maryę, dodała:
— Idź pan! ależ, idź-że pan!
Młodzieniec znikł, zostawiając młode dziewczęta w ciemności, rozpraszanej jedynie mdłym blaskiem, który przedzierał się do wieży przez okienko, a pochodził od promieni księżyca bladego, co chwila przysłanianego chmurami.
Marya spodziewała się usłyszeć wyrzuty siostry, z powodu nieprzystojnośi tego sam na sam, którego doniosłość oceniała w tej chwili. Myliła się jednak.
Skoro tylko Michał znikł na krętych schodach, a Berta, uchem wytężonem w stronę drzwi dosłyszała, że się dostatecznie oddalił, pochwyciła dłoń siostry i, ściskając ją z siłą, która świadczyła o gwałtowności jej uczuć:
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/313
Ta strona została przepisana.