Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/333

Ta strona została przepisana.

jej przedstawiany, w szczególny sposób okryta pajęczyną, miała, pajęczynę nawet w swych wspaniałych włosach.
— A zatem?
— A zatem, pewny będąc, że nie przez zalotność w taką przystroiła się fryzurę, udałem się poprostu dzisiaj rano na poszukiwanie zakątka zamku, najobficiej zaopatrzonego w wytwory pracy pilnych owadów...
— I wykrył pan?...
— Coś, co, dalibóg, nie przynosi zaszczytu pańskim uczuciom, a raczej praktykom, religijnym, kochany margrabio; wykryłem bowiem, że właśnie na drzwiach kaplicy zamkowej ze dwanaście pająków pracowało z nieopisaną gorliwością nad naprawą szkód, wyrządzonych tej nocy w ich sieci, z gorliwością, jaką przejmowała je ufność, że otwarcie drzwi, gdzie umieściły swój warsztat, było tylko przypadkowe i że nie istniał powód, dla którego miałoby się powtórzyć... Nadto w alejach ogrodu pańskiego, gdzie brak zupełny piasku, wykryłem, margrabio, ślady bardzo znaczące.
— Kroków męskich i niewieścich? — wtrącił margrabia. — Jest ich pełno wszędzie.
— Nie, niema bynajmniej wszędzie śladów kroków nagromadzonych właśnie według takiej ilości aktorów, jaka, według mego przypuszczenia, była na widowni w owej chwili, i to śladów ludzi, którzy nie idą, lecz biegną równocześnie.
— Ale poczem poznał pan, że te osoby biegły?
— Ach, margrabio, przecież to abecadło rzemiosła.
— No, ale niechże pan powie.
— Dlatego, że odciski stóp były głębsze w palcach, niż w piętach, i że ziemia była odepchnięta w tył... Czy, tak jest, panie myśliwy?