czyłem, że wszystkie te kroki zatrzymywały się przed ołtarzem; łapa baranka wielkanocnego była zmiażdżona, widoczny stał się zatem guzik stalowy, łączący się ze sprężyną: nietrundo tedy było mi go odnaleźć. Oparł się moim wysiłkom, jak się opierał wysiłkom panny Berty, która skaleczyła sobie przytem palce tak porządnie, że zostawiła wązką krwawą kreskę na świeżo złamanem drzewie rzeźbionem. Jak ona zatem, szukałem twardego przedmiotu, by nacisnąć guzik, i jak ona, użyłem w tym celu rączki drewnianej dzwonka, która zachowała ślad nacisku z dnia poprzedniego a nadto i blady ślad krwi.
— Brawo! — zawołał margrabia, coraz bardziej zajęty tem opowiadaniem.
— Wówczas, jak się pan łatwo domyśli — ciągnął dalej Dermoncourt — zeszedłem do podziemi. Stopy zbiegów były doskonale odciśnięte na piasku wilgotnym; jeden z nich upadł, przechodząc przez ruiny; domyśliłem się tego na widok kępy pokrzyw, zmiętej i złamanej, jak gdyby ją kto pochwycił i połamał w ręku, co z pewnością nie było dokonane umyślnie, z uwagi na mało pieszczotliwy charakter rośliny. W jednym rogu ruin, wprost drzwi, rozrzucone były kamienie z widocznym zamiarem ułatwienia przejścia osobie słabszej; śród chwastów i pokrzyw, rosnących pod murem, odnalazłem dwie gromnice, które tam porzucono, przed wyjściem na wolne powietrze. Wreszcie, na zakończenie, odnalazłem ślady nóg na ścieżce, a ponieważ tutaj się rozłączały, mogłem je uszykować w takim porządku, o jakim panu wspomniałem.
— Nie, to jeszcze nie zakończenie.
— Jakto! to nie zakończenie? Ależ tak!
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/335
Ta strona została przepisana.