Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— Nie. Kto mógł panu powiedzieć, że jeden z podróżnych wziął drugiego na plecy?
— Ach! margrabio, chcesz koniecznie, żebym się przechwalał swoją odrobiną inteligencyi. Śliczną stopkę w trzewiku podkutym, tę stopkę, na której mi tak bardzo zależy, że nie zaznam odpoczynku ani spokoju, dopóki jej nie odnajdę, drobiną tę stopkę, nie dłuższą od stopy dziecka, nie szerszą od moich dwóch palców, widziałem w podziemiu, potem jeszcze w rowie, poza ruinami, w miejscu, gdzie zbiegowie się zatrzymali i naradzali ze sobą, co było rzeczą łatwą do wywnioskowania z udeptanej tam ziemi; ślady stopki tej ukazują się jeszcze w kierunku, prowadzącym do strugi; poczem nagle, przy wielkim kamieniu, całym zabłoconym ślady te znikają! Począwszy od tej chwili, przypuszczam: że ponieważ potwory nadprzyrodzone, porywające ludzi, nie istnieją już w naszej epoce, pan de Bonneville wziął swego młodego towarzysza na plecy. Zresztą, chód tegoż pana de Bonnerville’a stał się znacznie cięższy; nie jest to już chód młodzieńca zwinnego i silnego, jak my byliśmy w jego wieku. Margrabio, pamiętasz prośne maciory dzika, gdy własny ich ciężar podwojony jest ciężarem, jaki noszą w sobie? Otóż wtedy ich racice, zamiast przebijać ziemię, stąpają po niej na płask i rozszczepiają się: otóż, pcząwszy od kamienia owego, tak samo stąpają nogi pana de Bonneville’a.
— Ale zapomniałeś o jednej rzeczy, generale.
— Nie sądzę.
— O! ja panu nic nie daruję: kto mógł panu powiedzieć, że pan de Bonneville biegał przez cały dzień, żeby zwołać sąsiadów na naradę?