sownych, szczytnych zgonów... Och! znałem ja ją i znałem dobrze tę Wandeę tak długo niepokonaną; mogę to powiedzieć, ja, którego naznaczyła chwalebnie żelazem swojem; i od miesiąca przebywając tutaj, śród was, szukam jej daremnie, odnaleźć jej już nie mogę! Oblicz się, biedny margrabio; policz kilku młodzieńców o sercu awanturniczem, którzy staną do zbrojnej walki, policz starców bohaterskich, którzy, jak pan, uznają, że to, co było obowiązkiem w r. 1793, jest jeszcze obowiązkiem w r. 1832, i zastanów się, czy walka, taka nierówna, nie jest walką niedorzeczną.
— Jej chwała największa będzie, właśnie w jej szaleństwie, kochany generale! zawołał margrabia, zapominając zupełnie w uniesieniu o stanowisku politycznem swego interlokutora.
— Ech! wcale nie, nie przyniesie nawet nikomu chwały. Wszystko, co się dziać będzie... zobaczy pan i niech pan zapamięta, że, przepowiadam to panu, zanim się cokolwiek zaczęło... wszystko, co się stanie, będzie blade, martwe, mizerne, karłowate i to, Boże mój, zarówno u nas, jak i u was; u nas znajdzie pan małostkowość i nikczemne zdrady; w swoich szeregach będzie pan miał samolubne cele, drobne podłości, które pana ugodzą w serce, które pana, zabiją, pana, którego uszanowały kule błękitnych.
— Generale, patrzysz na sprawę, jak stronnik rządu, będącego u władzy — odparł margrabia — zapomina pan, że mamy przyjaciół, nawet w waszych szeregach i, że, na jedno nasze słowo, cały ten kraj powstanie, jak jeden mąż.
Generał wzruszył ramionami.
— Za moich czasów, stary towarzyszu.... rzekł —
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/339
Ta strona została przepisana.